2 stycznia 2017

Spełniłam swoje największe marzenie!

Przyszedł taki moment w moim życiu, że przestałam w siebie wierzyć. W to co potrafię, w to jaka jestem zdolna, ładna, mądra.. Po prostu przez kilka miesięcy zaraz po powrocie do rodzinnego miasta staczałam się coraz bardziej i bardziej. Nie robiłam kompletnie nic co mogłoby wróżyć jakieś dobre zmiany. Kolejne dni, godziny, minuty, sekundy mijały, a ja po prostu paląc papierosy przez otwarte okno na trzecim piętrze żółtej klatki schodowej odpływałam w wir swoich niesamowitych planów i marzeń. Jak teraz sobie o tym pomyślę to krew mnie zalewa. Codziennie ta sama monotonia, codziennie marnowany czas od rana do nocy i od nocy do rana. Codziennie niszczenie swojego organizmu od nowa i od nowa, coraz bardziej i bardziej, coraz więcej i mocniej. Zastanawiam się jak ja mogłam tak żyć. Nie robiłam kompletnie nic co wskazywałoby, że chciałabym coś zmienić. Chociaż w sumie było kilka prób, ale były one tak żałosne, że wolę o nich zapomnieć.

Najbardziej zadziwiające jest to, że tkwiłam w tym bagnie już tyle czasu, a wystarczyło mi tylko kilka tygodni, aby wywrócić swoje życie do góry nogami. Czuję się tak jakbym z pokoju o nazwie piekło przeszła przez drzwi z tabliczką  niebo. Dosłownie, i to w ułamek sekundy! Przez te kilka tygodni udało mi się wyjść, hmm.. może bardziej pasowałoby tutaj słowa zacząć walczyć ze wszystkimi problemami, udało mi się wstać z łóżka, znaleźć pracę, poznać wielu nowych ludzi, bo moje stare towarzystwo z ogromną chęcią wyrzuciłam do śmieci. No i co najważniejsze udało mi się spełnić swoje największe dotychczas marzenie! Przez kilka lat bałam się to zrobić i chyba nie miałam tak dużych predyspozycji do jego spełnienia, ale stało się. Wyprowadziłam się od mamy.

Z dnia na dzień wynajęłam mieszkanie, zaczęłam się pakować i nara. Byłam pełna obaw i może nadal trochę jestem, ale otaczanie się ludźmi, na których można liczyć i którzy wspierają Cię z całego serca dużo pomaga. Gdybym miała wrócić tam znowu to chyba bym się rozryczała jak małe dziecko. Teraz mam swoje miejsce, które mogę nazwać prawdziwym domem. Spokój, cisza, zero kłótni, niebo. Dzięki mojej wyprowadzce kilka problemów po prostu rozwiązało się samo. Teraz zadaje sobie pytanie: po co ja tyle czekałam?

Nadal mieszkam w tym samym mieście co wcześniej, tylko w lepszej lokalizacji. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z jaką radością przyszło mi urządzanie się tam! Kocham tam wracać, zasypiać i budzić się. Uwielbiam sprzątać na tym kwadracie, bo to jest takie moje własne małe królestwo. Tak naprawdę mogłabym godzinami opowiadać o tym mieszkaniu. Jak trafiłam w internecie na ogłoszenie to po prostu wiedziałam, że muszę je wynająć. Było trudno, bo mama kompletnie we mnie nie wierzyła i nie chciała mi pomóc. Z jednej strony co chwilę powtarzała, że mam się w końcu wyprowadzić, bo ma mnie już dość, a z drugiej wtedy odradzała podpisywanie papierów.

Jednym z gorszych błędów jaki popełniłam było wracanie do starych schematów, ale największym to zwątpienie w swoją siłę i możliwości. Jak ja mogłam zapomnieć kim jest Poppy Miau? No jak? Teraz już nigdy nie zamierzam tego robić.


Cieszę się, że w końcu mogę podzielić się z Wami czymś dobrym. Wy też nigdy nie zapominajcie o potencjałach jakie w Was drzemią! Spełniłam swoje największe marzenie, więc czemu Wam nie miałoby się udać spełnić Waszych? Życzę lepszego 2017!

15 września 2016

23.02.2016 - 01.08.2016 Part I

"Nie ważne ile razy upadniesz, ważne ile razy się podniesiesz".

21 lutego 2016

Dwanaście miesięcy

Postanowiłam przestać się okłamywać i podjęłam w końcu decyzję. Z dnia na dzień powtarzałam sobie, że dam radę, że jakoś to będzie, przecież żyję, wychodzę z domu, spotykam się ze znajomymi, nie jest jeszcze ze mną tak źle. No właśnie "jeszcze". Zebrałam w kupę resztkę sił i motywacji, które gdzieś we mnie zostały i postanowiłam jechać do ośrodka. Pełna terapia trwa minimum rok. Właśnie ten długi okres pobytu tam był głównym powodem mojego wahania w podjęciu decyzji przez te trzy miesiące czekania na ustalony termin mojego przyjęcia. Nie oszukujmy się.. Jestem cholernie przerażona. To będzie chyba dotychczas największa zmiana, która nastąpi w moim życiu.. Jednak kocham to życie, kocham ludzi, którzy są jego częścią, kocham swoje zainteresowania, sukcesy, kocham mnóstwo innych jego aspektów. Posiadam naprawdę przewspaniałe wspomnienia i chcę zdobyć jeszcze milion razy więcej! Dlatego muszę spróbować sobie pomóc, chcę ratować swoje życie. Cały sztab specjalistów ustali dla mnie indywidualny plan leczenia. Ostatnią klasę technikum ukończę prawdopodobnie w jakiejś pobliskiej szkole, oczywiście zakładając, że facetka od matmy po sprawdzeniu zadań na zaliczenie, pierwszego semestru, z którego dostałam jedynkę wystawi mi w końcu pozytywną ocenę. Czekam też na wyniki praktycznego testu zawodowego. Mam wielką nadzieję, że zdałam go za pierwszym podejściem. To wiele by ułatwiało. Najbardziej jednak boję się tego, że kiedy już tam będę i zacznę przybierać na masie wszystko trafi szlag i wypiszę się na własne żądanie. Może większość osób, które właśnie to czyta nie potrafi pojąć jak głupie cyferki na wadze czy lekko zaokrąglony brzuch może tak bardzo wpływać na psychikę człowieka, ale uwierzcie mi na słowo to jest możliwe.. Mam dość tego, że waga jest wyznacznikiem "czegokolwiek", chcę to zmienić. Chcę prowadzić długie i szczęśliwe życie.
Chcę być w końcu zdrowa.

17 lutego 2016

Sześć dni

Czuję się jakby ciążyło nade mną fatum albo po prostu miejscu, w którym żyję. Ostatnio poznałam naprawdę wspaniałych ludzi, ale w krótkim czasie wyjechali.. Serce mi się kraja myśląc o tym, że to tylko wiele kilometrów dzieli mnie od niezwykłych relacji, które mogłabym z nimi mieć na co dzień. Jeśli chodzi o osoby z mojego otoczenia to na początku wydawali się naprawdę fajni i wartościowi, ale większość z nich okazała się zupełnie inna i szybko zerwałam z nimi wszelki kontakt. Gdy zrobiłam sobie małe podsumowanie wszystkich wydarzeń z ostatnich kilku miesięcy dochodzę do wniosku, że porażki bombardują mnie z każdej ze stron. Nie piszę tutaj prawie w ogóle, bo po prostu nie mam ochoty pisać o tym jak jest chujowo i jak z dnia na dzień robi się coraz gorzej. Nienawidzę tego miasta. Czuję jakby to właśnie ono złapało mnie w swoje sidła, trzymało mocno i nie chciało wypuścić tym samym uniemożliwiając mi pójście do góry z tego dna, w którym jestem obecnie. To naprawdę przykre, że wszystko toczy się tak, a nie inaczej. Trochę się już w tym wszystkim sama gubię. Zostało mi tylko sześć dni.

Mam sześć dni, aby zdecydować czy próbuję podnieść się z dna tutaj, czy wypierdalam z tego miejsca minimum na rok i próbuję podnosić się z dna wiele kilometrów dalej.

Stresuję się coraz bardziej.

Jeszcze nigdy nie kazano mi podejmować tak trudnej decyzji. Nigdy.


"Uciec stąd! W jedną stronę chcę bilet, zjazd do bazy i tyle(...)"

15 stycznia 2016

Mogłam stracić życie


https://www.youtube.com/watch?v=SYM-RJwSGQ8

Znowu zabrała mnie karetka. Stojak na kroplówki, który mi przywieźli mogłabym nazwać prawdziwą świąteczną, przeładowaną wręcz ozdobami choinką. Kiedy wszystkie przeróżne płyny znalazły się już w moim wyniszczonym organiźmie oraz po wielu badanich, wystawieniu pieczątek na stercie papierów w końcu karetka odwiozła mnie spowrotem. Od czwartku spędziłam, aż pięć dni w łóżku. Cały czas spałam i wstawałam tylko, aby coś zjeść. To przerażające, że tym razem doprowadziłam się do takiego stanu, gdzie mogłam stracić życie. Teraz czeka mnie podjęcie kilku mega poważnych decyzji. Nigdy nie byłam w takiej trudnej sytuacji. Jest mi mega przykro, bo z mamą i resztą rodziny od Wigilii jestem w konflikcie. Nie mogę liczyć na wsparcie z ich strony. Jest naprawde ciężko. Mama nie zajrzała do mnie przez te pięć dni ani razu.. Nie spytała się nawet jak się czuje, a czuję się jakbym była nikim. Mam mega problemy z żołądkiem przez to wszystko, a na pierwszy obiad po moim powrocie ze szpitala zafundowali sobie leczo. Śmiechu warta jest ta cała "rodzina". Jedyne czego teraz potrzebuje to chwili spokoju..

Czy naprawdę warto odłożyć skończenie tego opstatniego semestru w szkole i zniknąć na minimum rok ze społeczestwa, ze swojego miasdta, ze swojego domu, ze swojego wojewóztwa, ze swojego życia i zamknięta w bardzo odległym mieście i z obcymi ludźmi zacząć uczyć się na nowo jak żyć, jak funkcjonować? Cholernie próbuję uwierzyć i tym samym przeistoczyć te myśli w realną prawdę, że poradzę sobie bez tego, że gdzieś w środku znajdę w sobie resztę siły, która mi została i będę się bronić jak tylko potrafię, że tym razem to nie skończy się przejażdżką ambulansem, tylko po prostu skończy się dobrze.

Przecież od zawsze dawałam sobie ze wszystkim radę, nie poddawałam się, udawało mi się dążyć do wszystkich swoich wyznaczonych celów to dlaczego teraz ma być inaczej? Jednak nigdy nie było tak trudno i skomplikowanie jak teraz. Multum wszystkiego na raz, a ja na zapleczu nie miałam żadnej tajnej broni pod ręką. Tym razem sprawa jest o wiele poważniejsza, bo walka toczy się o moje życie. Wóż albo przewóz jak to się mówi. Trzymajcie kciuki.

Na instagramie znajdziecie mnie o wiele częściej niż tutaj: https://www.instagram.com/poppymiau

21 grudnia 2015

Pomocna dłoń

Podczas drogi powrotnej do domu zauważyłam leżącego na środku chodnika człowieka.. Wszyscy go mijali. Gdy do niego dotarłam siedział już na kolanach i zbierał rozsypane gilzy papierosowe. Spytałam się Go czy wszystko wporządku, czy nic Go nie boli, czy potrzebuje pomocy. Powiedział, że nie oraz nikt mu pomóc nie może.. Czuć było od niego alkohol. Zbierałam te gilzy razem z nim i pomogłam mu wstać. Przynajmniej to mogłam dla niego zrobić. Ludzie przyglądali się całej sytuacji i nikt nic nie zrobił. Pierdoleni tchórze. Nie rozumiem jak można bać się pomagać!? Osoba uzależniona od alkoholu jest jakaś gorsza od reszty? Z takiego powodu nie zasługuje na pomoc? Każdy ma jakieś problemy, niektórzy błahe inni poważniejsze. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i nikt nie jest idealny. Mam wrażenie, że w ludziach z dnia na dzień coraz bardziej umierają morale. To przykre.

 NIE BÓJ SIĘ POMAGAĆ